„Wierzę, że w miarę szybko powrócę do wysokiej formy. Nie rezygnuję z marzeń o trzecich igrzyskach” – powiedziała brązowa medalistka ubiegłorocznych mistrzostw Europy w tenisie stołowym Katarzyna Grzybowska-Franc. Dwa miesiące po urodzeniu syna zagrała w Ekstraklasie.

30-letnia Grzybowska-Franc wróciła do gry po niemal 11-miesięcznej przerwie i zadebiutowała w barwach UKS Dojlidy Białystok. To okazał się szczególny mecz, bowiem rywalem był zespół, w którym spędziła ostatnich kilka lat – SKTS Sochaczew. A już w dniach 16-20 października wystąpi w turnieju ITTF Challenge w COS OPO „Cetniewo” we Władysławowie.

– Znam każdy kąt hali w Sochaczewie, ale musiałam pilnować się, aby… nie pomylić szatni. Zawsze wchodziłam do tej z napisem „gospodarz”. Przy stole nie było pomyłki, bowiem SKTS całkowicie zmienił skład, więc nie mogłam udać się na ławkę Sochaczewa. A co do spotkania, grałam z Rumunką Iriną Ciobanu, która niedawno zdobyła – chociaż w roli rezerwowej – złoty medal DME w Nantes. Kiedyś z nią trenowałam, dlatego wiem, że to zawodniczka na moim poziomie, oczywiście mówić o swojej grze z czasu sprzed ciąży. Spodziewałam się, że teraz będę wyraźnie odstawała, a tymczasem stoczyłam wyrównany bój z Ciobanu. Tylko w ostatnim secie, przy 2:2, uciekła na kilka punktów, nieco zwątpiłam i wyraźnie przegrałam. Wcześniej niewiele brakowało, abym prowadziła 2:1 w całej grze i równie dobrze mogłam zwyciężyć – stwierdziła Grzybowska-Franc.

Wychowanka Pogoni Siedlce nie wystąpiła na inaugurację przeciwko broniącej tytułu Enea Siarce Tarnobrzeg. Mecz odbył się na PGE Narodowym w Warszawie w ramach krajowego święta tenisa stołowego.

– Nie mogłam zagrać na Stadionie Narodowym, ponieważ już wcześniej ustaliliśmy na ten dzień termin chrzcin syna Wiktora. Poza tym nie byłam też jeszcze gotowa na rywalizację z tak silną drużyną. Z SKTS zagrałam dobrze i liczę, że z każdą kolejką będzie jeszcze lepiej. Początkowo trenowałam tylko z mężem, który gra w pierwszej lidze, a maleńki syn spał w wózku. Kiedy się budził, przerywaliśmy na chwilę zajęcia. Teraz jest trudniej, dziecko rośnie, dlatego zajęcia mam już inaczej rozpisane – ćwiczę w Gdańsku z innymi zawodnikami, a drugi trening to typowe ćwiczenia fizyczne, bowiem w tym aspekcie także muszę się odbudować – przyznała.

Rok temu w Alicante Grzybowska-Franc osiągnęła życiowy wynik. Pokonała m.in. wyżej notowane Austriaczkę Liu Jia, Rumunkę Danielę Dodean Monteiro i Niemkę Sabinę Winter, a dopiero w półfinale przegrała z późniejszą złotą medalistką, koleżanką z polskiej reprezentacji Li Qian.

– Zależy mi na występie w trzecich igrzyskach, ale dziś ciężko powiedzieć, czy uda mi się zdobyć awans do Tokio. Przede wszystkim muszę zasłużyć na powołanie do kadry narodowej, gdyż udanie zastąpił mnie Natalia Bajor, regularnie punktuje i wraz z Li Qian i Natalią Partyką wywalczyła brązowe krążki w Igrzyskach Europejskich w Mińsku i drużynowych ME w Nantes. Poza tym obie Natalie dobrze spisują się w deblu, a to gra rozpoczynająca mecze drużynowe w systemie olimpijskim. Na pewno większa jest rywalizacja o miejsce w naszej reprezentacji, co jest pozytywne – dodała.

Selekcjoner Zbigniew Nęcek czeka na grę Grzybowskiej-Franc w ITTF Challenge we Władysławowie. Być może w Linzu pingpongistka wystąpi w World Tourze w Linzu. To właśnie tam zagrała ostatni raz na międzynarodowej arenie przed przerwą macierzyńską.

– PZTS umożliwił mi wyjazd do ośrodka Cetniewo razem z mężem i prawie 3-miesięcznym synkiem. Jeśli uda mi się zagrać na dobrym poziomie i do tego połączyć obowiązki zawodniczki i mamy, być może – na tych samych warunkach – udałoby się powalczyć w turnieju wyższej rangi w Austrii. Bardzo chcę jak najszybciej wrócić do swojej najlepszej dyspozycji. I nie mówię o Alicante, bowiem tam grałam chyba ponad swoje możliwości, to był top jakiego wcześniej nie osiągnęłam. W Cetniewie ciekawy będzie też debel, w którym zagram z Natalią Bajor. Kiedyś próbowałyśmy swych sił razem i nawet z niezłym skutkiem – powiedziała Grzybowska-Franc, która wcześniej przez wiele sezonów grała w parze z Partyką.