Gospodarz ma medal, Japończycy nie, drugi skład Niemców wygrał w półfinale, wnuczek Kim Ir Sena śledzi tenis stołowy a ITTF ma najlepszych na świecie specjalistów od PR-u. Aha, Polki ograły Szwedki! Szło nam jak po grudzie, ale najważniejszy efekt końcowy.

To były szalone dwa dni. Długo huczało w kuluarach z powodu zgody ITTF-u na scalenie pod wspólną flagą w trakcie zawodów dwóch uczestników mistrzostw. W 1950 roku dziadek Kim chciał siłowo połączyć Koreańczyków, w 2018 roku Koreanki miały stanąć po przeciwnych końcach stołu. Nie chciały, w ich ojczyźnie także zapadła taka decyzja – kolejność wydarzeń najprawdopodobniej odwrotna, a przedstawiciele światowej federacji owacją na stojąco przyjęli wniosek prezydenta Thomasa Weikerta, aby w półfinale znalazła się jedna Korea. Co na to Japonki, które miały zmierzyć się ze zwycięskim zespołem? – ITTF pytał o zgodę zarówno Japończyków, jak i Hongkng czy Chiny i nikt nie zaprotestował – twierdzi Andrei Filimon, trener w rumuńskiej federacji. Ani trener Japonii, ani Hongkongu nie potwierdził tej informacji, zasłaniając się niewiedzą i decyzjami na wyższym poziomie.

Tak czy siak, piękny ukłon ITTF-u, bez względu na to czy logiczny, czy nie. Dodam tylko, że mężczyźni nie zjednoczyli się pod wspólną flagą i Korea Południowa własnymi siłami odprawiła z kwitkiem Japonię, która tym razem wróci z pustymi rękami. Może dzisiaj Japonki powetują stratę Kraju Kwitnącej Wiśni i odbiorą Chinkom złoto?

W tym samym czasie, gdy Szwedzi już świętowali awans do czwórki, Niemcy, bez Timo Bolla i z Dimą Ovtcharowem na trójce walczyli o podium. Fenomenem jest to, że niemłodą przecież reprezentację naszych zachodnich sąsiadów do półfinału wciągnął 30-letni obrońca Ruwen Filus. Udowodnił tym samym dobitnie, że nie gra się datą urodzenia, a umiejętnościami.